czwartek, 31 grudnia 2015

patrząc wstecz

dzisiaj ostatni dzień 2015 roku. myśląc o tym co przyniosło mi te ostatnie dwanaście miesięcy aż sama się dziwię ile zmian nastało w moim życiu.

przeprowadziłam się trzy razy, za każdym razem do innego kraju i raz zmieniłam też kontynent, zmienili się moi domownicy i moje zajęcia.

Mój czas w USA był pełen "pierwszych": pierwszy rok życia Isabel, jej pierwsze słowa, uśmiechy, urodziny; pierwszy raz byłam świadkiem na ślubie, pierwszy raz uczestniczyłam w Amerykańskim weselu, spełniłam swoje marzenie o zobaczeniu Nowego Orleanu, pierwszy raz stąpałam po teksańskiej ziemi i pierwszy raz po latach spotkałam moją kuzynkę i jej rodzinę.

po Stanach byłam miesiąc w domu, byłam świadkiem kolejnego pięknego ślubu (już trzeciego, trzeci  tydzień z rzędu) i udało mi się spędzić czas z rodziną i przyjaciółmi

w końcu podjęłam też decyzję o studiach i wybrałam kierunek. I stąd kolejne pakowanie i przylot do Anglii, gdzie rozpoczęłam naukę na kierunku biznesu na University of Sunderland, poznałam samych świetnych ludzi i dostałam szansę na rozwój moich pasji


ten rok był przepełniony błogosławieństwami, były też smutne chwile, gdy pożegnałam moją drogą przyjaciółkę Lanę, która była dla mnie jedną wielką inspiracją, a także dwie cocie, za którymi tęsknię. To przypomina mi tylko o tym jak wielkim darem jest życie i że kolejny dzień nie jest nam obiecany, dlatego trzeba żyć teraźniejszością, szybko wybaczać i nie martwić się tym co nadejdzie.


Miłujcie Pana, wszyscy, co Go czcicie!
Pan zachowuje wiernych,
a odpłaca z nawiązką tym,
którzy wyniośle postępują.
Bądźcie mocni i mężnego serca,
wszyscy, którzy pokładacie ufność w Panu!

/Psalm 31:23-24/

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Dlaczego to wszystko?

sporo ludzi pyta mnie skąd biorę odwagę by tak podróżować
jak daję sobię radę już kolejny raz sama w obcym kraju?
czy się nie boję?


czym właściwie jest strach? co to znaczy bać się?
lęk to niepewność skutków, następstw czegoś, co może wiązać się z niebezpieczeństwem, bólem, krzywdą.


odpowiadając na powyższe pytanie: nie, już się nie boję. Kiedyś żyłam w ciągłym strachu. Kto coś sobie o mnie pomyśli? czy to nie jest zbyt ryzykowne? a co jeśli...? Cały czas miałam najczarniejszą wersję zdarzeń przed oczami. Nie chciałam spełniać swoich wielkich marzeń, ze strachu przed spełnianiem marzeń? Czy nie widzicie jak łatwo lęk przejmuje kontrole nad życiem?


Gdy byłam młodsza moje życie nie miało za wiele sensu. Codzienne życie nie dawało mi szczęścia, wręcz przeciwnie czułam się zdołowana monotonią, prostotą tego co w okół mnie. Co jakiś czas pojawiło się coś ekscytującego ale to rzadko. Czy to nie brzmi trochę znajomo?


I tak to się ciągnęło aż do liceum, gdzie poza weekendami byłam już na poziomie zombie, ciągle nauka, więcej nauki, kartkówki, sprawdziany, prezentacje, więcej prezentacji, poprawki. Ten wyścig szczurów wysysał ze mnie i moich kolegów i koleżanek całą życiową energię i snuliśmy się tak po korytarzach od zajęć do zajęć.


Aż do lata, gdy moja babcia zachorowała i musieliśmy z rodziną podzielić wakacje tak, by ciągle ktoś był z nią w domu. Ja bardzo niechętnie zgodziłam się zapisać na obóz językowy (miałam już wtedy osiemnaście lat, wolałam pojechać gdzieś ze znajomymi). Miała jechać ze mną siostra, ale w ostatniej chwili skręciła kostkę.


Na tym obozie poznałam ludzi pełnych pasji, radości, pokoju i takiej chęci do życia, do pomocy, do zmieniania świata. Każdy z nich miał niesamowitą historię jak zmieniło się ich życie. A to wszystko za sprawą Jezusa. Dla mnie Jezus zawsze był wyjątkową postacią ale nie było dla Niego wiele miejsca w moim życiu. Postanowiłam to zmienić i tak naprawdę zaufać Mu, stworzyć z Nim prawdziwą relację i tak naprawdę oddać mu swoje życie.

To była trudna decyzja, oznaczała, że muszę postawić Go ponad każdą inną osobą w moim życiu. Wybrać Jego, a nie moje marzenia, lenistwo, zachcianki. Lecz gdy to zrobiłam, gdy odważyłam się oddać Mu wszystko to co mam - moje serce, wtedy zrozumiałam, że On dla mnie już dużo wcześniej oddał wszystko.

Jezus, którego urodziny świetowaliśmy kilka dni temu, urodził się w kiepskich warunkach, przyszedł na ziemię, jako stuprocentowy Bóg i prawdziwy człowiek, zrezygnował z miejsca po prawicy Swego Ojca i przyszedł na ziemię. Nie interesowało Go, to co ludzie sobie cenią - władza, pieniądze, prestiż, sława. On wybrał sobie stajenkę jako miejsce narodzin. Przez swoje życie poznawał ludzi z różnych środowisk, przemawiał do tłumów, ale przede wszystkim spędzał czas z swoimi najbliższymi przyjaciółmi - apostołami. Nauczał zaledwie trzy lata po czym zabito go pośród złoczyńców. Trzy dni później zmarwtychwstał i obiecał, że każdy kto w Niego uwierzy i ustami wyzna Go jako swego Pana również nie umrze, ale tak jak On będzie miał życie wieczne. (List do Rzymian 10,9)


Strach jest stawianiem mojego lęku ponad Jezusem i wiarą, że On troszczy się o moje dobro (Jeremiasza 29,11). Bóg dał mi nowe życie, pełne podróży, wspaniałych momentów, nowych ludzi, ciekawych doświadczeń. On zmienił to co było szarą codziennością, w cenienie sobie małych błogosławieństw i osiąganie tego, co wcześniej było niemożliwe - podróże, które tak naprawdę wzmacniają moją wiarę w Jego, gdyż gdy jestem w nowym miejscu polegam tylko i wyłącznie na Jezusie, a On za każdym razem wypełnia moje życie dobrocią, miłością, daje mi pracę i możliwość rozwijania swoich pasji.



Ufam Jemu, dlatego się nie boję.
To nie znaczy, że już nie popełniam błędów, lecz że się podnoszę po każdej porażce z większą siłą i energią dążąc do jasnego celu.


P,S. Jeśli masz jakieś pytania co do mojej historii albo również chcesz odmienić swoje życie to napisz do mnie:
mirshaandcompany@gmail.com

czwartek, 18 czerwca 2015

last year of au pairing

do you remember when your grandma/granpa/teacher/father/mother would say "time flies, you better enjoy your youth it willl be gone before you know it"? I do. I hate and love this turth. I hate it because it makes me worry my life will be ruined before I know it, but it is a great reminder that tomorrow is not promised.

your life won't be ruined because you will get old. your action or the lack of them might. time does never stop but getting old means you live long, isn't that what most people want?

well of course in times like today I am getting more sentimental than usual and I am looking back at my au pair years (!!). I can see that in the beginning my blog was so busy. I just saw everything being new and fresh and exciting and wanted to share my first experiences with things. I wish I wrote more as the time went by. but that lack of posts means my life was so truely busy, full of great events and wonderful people. I think it is a little bit like falling in love. At first you want to tell everyone about it (or no one), but then it consumes you more and more and you have less and less time to spend with other people to talk about the one you love, beause all that time you are with them. this is what happened to my blogging. there were so many great thing to write about but I was way too busy enjoying them to share it with the world.


the first thing that comes to my mind was my time at the hospital. I loved volunteering there. there is something about health care community that just makes you feel so fulfilled: knowing you are literally surrounded by heros, people saving lifes on everyday basics, being the smallest part of the place that gives hope to many.

people need to be a part of something bigger than them. being the smallest part of the greatest plan is always better than being the biggest part of the least significant scheme.
and this is why being there made me feel like a part of family, even though I only knew names of few and had seen them once a week.


being so involved in church was another thing. Doing few Bible studies and being part of a wonderful community are always a blessing. I had so many opportunities to make a change we had a sleep out for homless teenagers with spectrum, when we actually spent a night outside in March (for people who have never been in Vermont in March is basically freezing your limbs off). that felt so terribly cold, even though I had about 5 layers of cloething and a sleeping back, but the worst part was when at 1 am it started snowing, and beacuse of the temperature we all slept with our heads inside the sleeping bags (no tents) after few hours the fabric protecting my face got wet and completely covered m face when I was asleep and I started to suffocate.
I always counted my bed as a double blessing, but that night just showed me how much a shelter really means and thanks to all my sponsors we gave hope to those teenagers and young adults for who nights like that are everyday life.

I loved seeing people's faces when we did a free carwash and how we had to explain them few times it means they actually get there car cleaned for free! same as during Burlington city marathon we had an outside worship service while hundreds of people just run by.

I think of the true community: of playing sports and games together. having dinners together just beacuse, eating wings and chocolate and pastry, drinkinking gallons of coffee and green tea. studying and praying. talking, texting, facebooking. having bonfires, camps, lunches and different get togethers. being one true family.


I also got to travel a lot. in my second year my mom and sister came over and we made our way trough the continent. we started in NYC which was beautiful and of course very busy. we did so much I don't know if it is possible to list all the things we did and have seen during 3 full days we had there. we took picture with wax Marilyn Monroe, took a cruise to see Statue of Liberty on the sunset background, we had a nice dinner in Little Italy and saw a million people blocking our way to the bull on Wallstreet, we went to MoMA and MET, Empire State Building and did the tour around Rockefeller Center. Then we came to Vermont for a week to rest before heading West to city of big things - Las Vegas. Why would anyone ever bother to go see any place if they can have it all in one spot in the middle of the desert? We also saw Grand Canyon, Palms Springs, Los Angeles. We met woderful people and it has been such an adventure! Driving in the middle of desert and not knowing where is the next gas station or how on Earth would we survive if our car broke down and in the end getting to famous Route 66 was just incredible.

My health problems for once brought a blessing which was to see my friends and family in Poland for Christmas. It was a quiet short trip for the distance travelled but long enough for me to get sick and miss my favorite part of celebration which is Polish traditional Christmas Eve with the most beautiful service in my familys Church that always looks just perfect with white and gold decor and 2 giant Christmas trees.

Now it is a time for a new chapter in my life. In twenty days I will no longer be an au pair. My hear is breaking thinking about it. Missing children so much. Missing their parents and grandparents. Missing our time together: holidays and regular days. Conversation around dinner table. All the things we shared. All those precious moments. Vacations and travels and seeing children grow. Going trough hard times and happy times.

But when I think of it all quote from Winnie the Pooh comes to my mind How lucky am I to have known someone who was so hard to say good bye to 


There is a lot good coming.